Recenzja filmu

Wielka wolność (2021)
Sebastian Meise
Franz Rogowski
Georg Friedrich

Miłość w czasach fobii

Po seansie filmu w pamięci widzów niewątpliwie pozostaną dwie rzeczy. Jedną z nich jest wspaniałe aktorstwo. Największą zaletą "Wielkiej wolności" są jednak piękne zdjęcia Crystel Fournier.
RFN z oczywistych powodów jawi nam się w pamięci jako ostoja wolności, jako świecąca neonami i blaskiem rozwijającego się kapitalizmu antyteza zamordystycznych Niemiec Wschodnich. Zachodnia republika miała też jednak swoje ciemne strony; noblista Heinrich Böll pisał o wielkiej korupcji i niszczących ludzi niczym Stasi wszechmocnych mediach brukowych, faktem były też wielkie kariery i bogactwo dawnych nazistów. Tegoroczny austriacki kandydat do Oscara obnaża natomiast ówczesną systemową homofobię. 


Artykuł 175 niemieckiego kodeksu karnego zakazujący pod karą więzienia i utraty praw obywatelskich homoseksualnych aktów, a także zrównujący je z zoofilią został wprowadzony w życie zaraz po zjednoczeniu Niemiec 15 maja 1871 roku. Zapis skopiowany z XVIII-wiecznych pruskich praw przetrwał w mocy u naszych zachodnich sąsiadów mimo licznych protestów przez następne 123 lata. Podczas gdy cały świat radował się z likwidowania nazistowskich obozów, osadzeni na terenie Niemiec homoseksualiści prosto z nich przewożeni byli do więzień. Właśnie w takich okolicznościach poznajemy głównego bohatera "Wielkiej wolności" Hansa (Franz Rogowski), dla którego wyzwolenie od nazistowskiej dyktatury oznaczało jedynie zmianę miejsca odsiadki. 

Tytułowa "Wielka wolność" to więc z jednej strony paradoks w odniesieniu do losów bohatera, który raz za razem trafia za kratki z powodu swojej orientacji. Ale "Wielka wolność" ma też inne znaczenia. W sensie dosłownym to nazwa gejowskiego baru, do którego Hans udaje się po depenalizacji męskiego homoseksualizmu w 1969 roku. W sensie metaforycznym "wielką wolność" mężczyzna odnajduje natomiast w miłości do poznanego w więzieniu Viktora (Georg Friedrich, zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za "Helle Nächte"), a także solidaryzując się z innymi osadzonymi – w myśl słynnego cytatu, iż "wolność jest w nas".

Po seansie filmu w pamięci widzów niewątpliwie pozostaną dwie rzeczy. Jedną z nich jest wspaniałe aktorstwo – szczególnie główna kreacja Franza Rogowskiego, który rewelacyjnie połączył w swojej postaci romantyczną i poetycką naturę z prostotą przedstawiciela społecznych nizin. Największą zaletą "Wielkiej wolności" są jednak piękne zdjęcia Crystel Fournier, francuskiej operatorki znanej głównie z prac nad wczesnymi filmami Céline Sciammy ("Lilie wodne", "Chłopczyca"). Każdy z trzech epizodów z życia bohatera (lata 1945, 1957 i 1969) sportretowany został przy użyciu oświetlenia charakterystycznego dla danego okresu, dzięki czemu dochodzi do subtelnego, acz wyraźnego rozróżnienia kolorystycznego – kolory stają się coraz zimniejsze. Skupienie oświetlenia na twarzach bohaterów sprawiło z kolei, że ci często niemal wyłaniają się z ciemności, jak jaskrawe dusze próbujące lśnić w mroku morderczej rzeczywistości. Dodatkowo, niejako w odróżnieniu od wyrafinowanych technologicznie ujęć w więzieniu, Fournier i Sebastian Meise zdecydowali się na zamieszczenie dwóch sekwencji nagranych na prawdziwej taśmie – dzięki czemu wydają się bardziej żywe. To nakręcona na 16 mm przez lustro weneckie scena policyjnej prowokacji w toalecie nocnego klubu oraz nostalgiczne nagrania Super8 Hansa i jego chłopaka podczas pikniku – w krótkim okresie radości między kolejnymi wyrokami w latach 50.


Chociaż trudno dopatrywać się w "Wielkiej wolności" przełomu dla gatunku więziennego melodramatu, to wszyscy fani niemieckojęzycznego kina, a także po prostu osoby doceniające w filmie warstwę wizualną powinni być więcej niż zadowoleni z seansu. Niewątpliwie jest to obraz ciut za długi i zapewne szybko uleci z pamięci, ale warto dać szansę produkcji, która zachwyciła publikę i jury sekcji Un Certain Regard ubiegłorocznego festiwalu w Cannes.  
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?